Wszyscy kochamy muzykę. Muzyka nadaje rytm naszemu życiu,
pozwala ukoić myśli i zawsze, gdy ją słyszymy pozwala dostrzec odmienną wersję
świata tak inną od szumu codzienności. Muzyka rzeźbi kształty i profile naszego
życia, a wielu z nas bez niej nie potrafiło by go zbudować...
Pytanie, co muzyka ma wspólnego z warszawską kamienicą, a
dokładnie z kamienicą przy ulicy Hożej 39? Patrząc na nią można raczej
wyobrazić sobie kojącą ciszę jaka kryje się za jej murami, a nie głównego jej
oponenta- muzykę. A jednak.
Za każdym razem, gdy spoglądamy na bogato zdobione elewacje
kamienic zachwycamy się bogactwem ich zdobień, prezencją wykuszy i
autentycznością detalu. Podziwiamy dawnych budowniczych za ich umiejętności
nadawania budynkom duszy i sprawiania, że budynek zdawał się przemawiać do nas
swą formą, bądź jeszcze dalej- grać melodię ukrytą gdzieś w dekoracyjnej.
harmonii. Uruchamiając wyobraźnię możemy odczytać na bogatej elewacji, czy w
półmroku zdobionej bramy zapisane tam nuty które w swych pamiętającym dawne
czasy przekazie łączą sie w piękną melodię i ożywiają mury, które niejedno
widziały i które stały się domem dla wielu pokoleń.
Kamienica przy Hożej 39 jest wyjątkowa pod tym względem. Ale
o tym za chwilę. Wybudowana w 1911 roku przez znaną wówczas ze swej
architektury warszawską firmę Józef Napoleon Czerwiński & Wacław Heppen w
stylu wczesnomodernistycznym. Ta słynna firma przed I wojną światową obdarowała
Warszawę wieloma kamienicami czynszowymi, które nie ustępowały w żadnym stopniu
ich paryskim odpowiednikom. Do dziś nad bramą można spostrzec podpis
projektantów oraz datę budowy. Fasada budynku jest opracowana w najdrobniejszym
szczególe. Dwukondygnacyjna partia cokołowa jest wykonana z granitu w dolnych
partiach. Spłaszczone wykusze sprawiają wrażenie jak gdyby fasada falowała do
zmieniającej tempo melodii na skrzypce, ale rozwinięcie symfonii nastąpi
dopiero, gdy wejdziemy w bramę. Pierwsze spojrzenie od razu zabiera dech w
piersiach. Takie bramy odwiedzamy przecież zwiedzając muzea pałacowe, a nie w
budynkach mieszkalnych! Brama sprawia imponujące wrażenie, niczym sień pałacu.
Wejście na klatkę schodowa poprzedza ganek i jest podpierane przez dwie
kolumny. Delikatna muzyka skrzypiec sącząca się ze zdobień fasady wybucha tu
prawdziwą energią pełnego instrumentarium. Czy teraz jest to warte docenienia?
Z pewnością, ale proszę wyobrazić sobie jak prawdziwy był ten odbiór w latach
dwudziestych XX wieku, gdy właścicielką kamienicy była primadonna operetki
warszawskiej Wiktoria Kawecka.
"Andzia! To był największy, warszawski szlagier
początku XX wieku. Nucono go wszędzie, w biurach, na ulicach, w maglu i
mieszczańskich salonach. O radiu nikt jeszcze nie marzył, ale kto mógł i kogo
było na to stać, spieszył na koncerty Wiktorii Kaweckiej - bodaj największej
ówczesnej gwiazdy piosenki w Warszawie. Ańdzia", rzecz jasna nie była jej
jedynym szlagierem.. Gwiazda zasłynęła także z pięknego gwizdania na scenie.
"Bez instrumentu, gwiżdżąc, potrafiła robić muzykę" - wspominał Józef
Galewski. Gwizdaniem pani Kaweckiej tak się zachwycił bajecznie bogaty,
warszawski cukiernik Edmund Gwizdalski, że podarował jej nowiutką willę Wersal
w Skolimowie koło Konstancina. Wnętrze budynku ozdobiły, dziś starannie
restaurowane, malunki i gipsowe medaliony z wizerunkiem primadonny."
Można tylko wyobrazić sobie śpiew primadonny szykującej się
do koncertu, niosący się podwórzem kamienicy ku niebu i ożywiający popołudniowe
cienie chowające się przed słońcem w zakamarkach. Czy można trafić na bardziej
rozśpiewana kamienicę? Ciekawostką też jest, ze kamienica posiada dwa podwórza,
co przed wojną nie było niczym szczególnym, natomiast współcześnie robi
wrażenie. Kamienica żyła także swoim życiem. Tuż przy bramie działała
cukierenka Cukropol, gdzie można było uraczyć się smacznymi pączkami i
babeczkami. Na prawo od bramy mieścił się zakład szewski specjalizujący się w
wyrobie eleganckich butów z cholewami z ciemnobrązowej skóry. Obok warsztatu
znajdował się zakład fryzjerski, a na poddaszu kilka hotelowych pokoi dla
studentów. Oficynę zamieszkiwał pisarz Cezary Jellenta autor powieści
"Książę o turkusowych oczach". Właścicielka kamienicy zmarła w 1929
roku pozostawiając ogromny spadek w skład którego wchodził min. 52 karatowy
brylant. Zamilkł więc śpiew primadonny jeszcze przed nadejściem lat 30-tych,
ale kamienica trwała przypominając swym wystrojem najpiękniejsze operowe
pieśni. Gdy teraz spojrzymy na kamienicę naszą uwagę zwraca brak zwieńczenia.
Utracone podczas II wojny pseudobarokowe szczyty zdobiące wysoki dach nie zostały póki
co przywrócone. Orkiestra gra dalej, lecz jeden z muzyków co jakiś czas
fałszuje...
Cytat:
http://hoza39.prv.pl/historia.html
Prawdziwe arcydzielo. a jaka zadbana, aż ciepło się robi na sercu :)
OdpowiedzUsuń