wtorek, 25 sierpnia 2015

Warszawa jest nie tylko miastem "od frontu", w którym wszystko, co najlepsze mamy na wyciągnięcie ręki i po całodziennym spacerze możemy powiedzieć, że poznaliśmy już miasto. Warszawa jest miastem wielowarstwowym, pełnym skrajności, które jednak nakładając się na siebie tworzą swą specyficzną i niepowtarzalną nigdzie indziej całość. Warszawy nie da się w pełni poczuć spacerując jedynie Traktem Królewskim, odwiedzając oblegane przez tłumy turystów miejsca. czy (o zgrozo!) identyfikując ją z darem Stalina.

By poznać Warszawę trzeba zagłębić się w miejsca, w których czuć jeszcze zapach historii, a siedzący na parapecie kocur wsłuchuje się leniwie w przytłumiony przez mury szum miasta. Dziś po raz kolejny Drogi Czytelniku zabierzemy Cię w podwórze starej warszawskiej kamienicy. Chcielibyśmy byś poczuł klimat tego miejsca i poznawał Warszawę, która swą najbardziej wartościową postać zachowała już tylko dla swych najwytrwalszym miłośników.

W poprzednim kamienicznym wpisie odwiedziliśmy pewną tajemną "skrytkę" miasta, gdzie przechowuje ono swe najważniejsze skarby historii. A że Warszawa jest miastem o historii bardzo bogatej to jedna skrytka jej nie wystarczy, by pomieścić swe wszystkie wspomnienia.

Kamienica Ursyn- Rusieckich stojąca przy ulicy Lwowskiej 13 pochodząca z 1912 roku jest drugą tego typu tajemna skrytką, jednocześnie o wiele wspanialszą. Dom stojący przy jednej z najpiękniejszych i najlepiej zachowanych ulic Warszawy został zaprojektowany przez najsłynniejszy chyba warszawski duet architektów Heppen&Czerwiński i reprezentuje mieszankę znamienitych stylów pod przewodnictwem modnego wówczas wczesnego modernizmu. W ornamentyce kamienicy można dostrzec połączenia cech secesji, baroku i klasycyzmu. Fasada jest dopracowana w najdrobniejszych szczegółach, a znamionuje ją bogaty motyw florystyczny uwidoczniony szczególnie w ozdobach balkonowych, które są doskonałą imitacją pnących się winorośli. W środkowej partii elewacji pomiędzy oknami pierwszego piętra umiejscowiono trzy masywne kroksztyny ozdobione czteroliściem od czołowej strony, przepasane girlandami i zakończone motywem zwisających pęków liści i kwiatów. Górną część głównej fasady tuż nad oknami czwartego piętra zamyka gzyms podbudowany rozprostowanym sznurem girlandy o motywie kwiecistym. Archiwolta znajdująca się w szczytowej części fasady wyróżnia się czterema płaskorzeźbionymi puttami trzymającymi rozwiniętą wstęgę. Wnętrza kamienicy zdobiło wielu artystów min. Antoni Piotrowski- autor plafonów.

Część frontowa kamienicy to prawdziwe arcydzieło, ale prawdziwa perełka czeka na nas, gdy zagłębimy się w bramę. Sam wystrój bramy jest dość oszczędny i znamionuje go jedynie skromny motyw liści umiejscowiony pod sufitem. Jednak prawdziwa nagroda czeka na nas, gdy dotrzemy do wnętrza podwórza.

Pałacyk stojący w nim został ukończony podobnie jak kamienica w roku 1912. Reprezentuje styl eklektyczny. Był ukoronowaniem kamienicy należącej do Ursyn- Rusieckiego notabene wielkiego miłośnika sztuki i kolekcjonera, zwłaszcza szkieł i zwierciadeł. Wnętrza budynku zostały bogato ozdobione motywami heraldycznymi rodziny właściciela. Tuż nad drzwiami wejściowymi widoczny jest herb rodowy właściciela opisany dewizą GENUS A BOHEMIE DUCIBUS odnoszącą się do czeskich korzeni rodu (Wrszowców). Początkowo od zachodu do posesji przylegał niewielki ogródek z fontanną zajęty później przez Halę Koszyki. Przypuszczalnie pałacyk był przeznaczony do przechowywania zbiorów dzieł sztuki należących do Ursyn- Rusieckiego. W 1932 roku właściciel na skutek długów zmuszony został sprzedać nieruchomość, którą nabyli Ludwik i Maria Pannenko. W parterze pałacyku zaczęła działać prywatna klinika położnicza "Sano", będąca spółką wybitnych położników warszawskich i którą szybko doceniły Warszawianki. Klinika istniała do 1944 roku. W czasie powstania została zamieniona na szpital powstańczy. Kamienica nie ucierpiała podczas wojny w najmniejszym stopniu. Od lat powojennych pałacyk stojący w jej podwórzu zasiedlały różne instytucje związane ze sztuką, aż do dnia 30. 05. 2011 kiedy to przeszedł w posiadanie Polskiej Akademii Umiejętności, co poniekąd wypełniło ostatnią wolę pierwszego właściciela.
Przemierzając ulice Warszawy pamiętajmy, że prawdziwe życie tego miasta i historie tworzące jego tożsamość kryją się najczęściej tam, gdzie rzadko dociera hałas ulicy.














Plafon znajdujący się w salonie pałacyku. Stan na 2001 rok.
(J. Zieliński "Atlas dawnej architektury i placów Warszawy", tom 9, fot. J. Zieliński)

sobota, 22 sierpnia 2015

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Każdy z nas miał przynajmniej raz w życiu tylko sobie wiadome miejsce, gdzie chował wszystkie największe skarby dzieciństwa. Taka tajemna skrytka służyła do przechowywania wspomnień z dzieciństwa, które starannie selekcjonowane, odnalezione później w dorosłym życiu nie raz powodowały łzę szczęścia i powrót myśli do chwil z przeszłości. Skrytka zapewne u każdego miała inną formę. Dla jednych była małym, tekturowym pudełeczkiem, dla innych starą skrzynią ukrytą gdzieś głęboko na strychu, a jeszcze dla innych albumem ze zdjęciami. Nie ważna była forma, ale moc wspomnień, która niczym po wypowiedzeniu zaklęcia uwalniana była zawsze, gdy tylko otworzyło się tajemniczą skrytkę. A czy miasto, które przez wielu uznawane jest za organizm żywy może mieć takie miejsce, gdzie przez lata skrywać się mogą jego tajemnice? Modernistyczne miasta z pewnością w swej sterylności urbanistycznej takich miejsc nie posiadają, ale miasta z historią takie jak Warszawa- owszem.

W zagłębiu śródmiejskich podwórek, pośród gęstwiny murów stoi mały domek, przyczajony, ukryty szczelnie przed hałasem wielkiego świata pamięta czasy, gdy po Warszawie krążyły legendy, które dziś możemy poczytać w pożółkłych już często księgach. Domek z racji swych niewielkich gabarytów może kojarzyć się z baśniowym domkiem dla lalek, a obudowujące go wysokie ściany sąsiednich kamienic jeszcze to wrażenie potęgują. Domek stoi w podwórzy kamienicy frontowej Adama Szajnberga wybudowanej przed rokiem 1896 przy Hożej 70, a sam powstał prawdopodobnie w roku 1910.
Umieszczono w nim farbiarnię chemiczną i dekazytownię Hipolita Majewskiego, który był właścicielem Warszawskiego Laboratorium Chemicznego. Jak pisał znany dziennikarz i varsavianista Jerzy Kasprzycki: „Tkaninę nawijano na dziurkowane walce, przez które przepuszczano parę pod ciśnieniem. Materiał kurczył się o kilka centymetrów, ale nabierał odporności na wilgoć. Słynni ówcześni krawcy – Cieślicki i Zaremba z Trębackiej, Akerman z Moniuszki, Cichocki z Żurawiej – nie przyjmowali do szycia kuponów bez plomby dekatyzowni Majewskiego”. Był to jak można wywnioskować zakład cieszący się renomą i uznaniem klientów. Jego siedziba przetrwała wojnę jak i lata komunizmu w nienaruszonym stanie i możemy ją podziwiać do dziś, pod warunkiem, że uda nam się dostać przez bramę na teren podwórza.

Domek w podwórzu kamienicy przy Hożej 70 stoi już w Warszawie od ponad stu lat i niejedno przeżył, a jego mury były świadkami wielu smutnych, czasem tragicznych, ale też z pewnością wielu zabawnych i radosnych chwil. To między innymi w nim miasto upatrzyło sobie swoją tajemną skrytkę i ukryło w niej wiele swych wspomnień, które zapisała również historia i które warto sobie przypominać, by nie pozwolić umrzeć tożsamości naszej Stolicy.











czwartek, 13 sierpnia 2015

Lato w pełni. Sierpniowe upały dają się wszystkim we znaki, a lejący się z nieba żar zmusza każdego do poszukiwania miejsca, gdzie będzie w stanie choć trochę się ochłodzić.
"Lato wkroczyło do miasta, rozpaliło gorącym oddechem kamienice, rozżarzyło rozpalone węgle upału po ciężko dyszących ulicach"- pisał w lipcu 1936 roku Kurjer Warszawski. Można tylko domyślić się, co ówcześni dziennikarze napisali by o tegorocznym sierpniu... Ale w każdy nawet najgorętszy dzień można znaleźć schronienie nad wodą. W ostatnich latach Warszawiacy znów spojrzeli przychylnie na Wisłę i coraz ich więcej można nad nią spotkać każdego dnia. Jeśli ktoś akurat w ten upalny dzień, wychodząc nad Wisłę zajrzy na naszego bloga dowie się jak letni czas nad rzeką spędzali Warszawiacy przed wojną.



Wówczas na Wisłą działało wiele plaż. Część z nich była ogólnodostępna np. na Golędzinowie, a część prywatna np. plaża Kozłowskich na Saskiej Kępie, czy Poniatówka obok mostu Poniatowskiego, Oczywiście za wstęp na teren płatnej plaży należało zapłacić, ale standard na niej był wyższy: można było wypożyczyć leżaki, dostępne były szafki i przebieralnie.

Wypoczynek na plaży spędzano również w aktywny sposób. Działały boiska do gry w piłkę, popularne były też zapasy. Dla spragnionych ustawiano budki z napojami.

Na zdjęciach plaża braci Kozłowskich.






Było też miejsce dla plażowiczów spragnionych tańca i muzyki:


Jak widać życie nad Wisłą toczyło się aktywnie już w czasach młodości naszych dziadków, a nam dane jest teraz tą tradycję podtrzymywać :)

piątek, 7 sierpnia 2015

Krótka Rzecz o dzisiejszej architekturze.
Każdy z nas gdzieś mieszka i każdy chce mieszkać. Mieszkanie czasem traktujemy jako miejsce, gdzie trzymamy swoje rzeczy, a czasami jako takie, które chcemy nazwać domem. Na ogół nie zastanawiamy się nad tym jak nasze mieszkanie, a szerzej- budynek w którym mieszkamy ma wyglądać. Oczywiście na taki zarzut każdy odpowiedziałby, że jak to, że przecież dba o swój dom i chce by wyglądał on jak najlepiej i był najpiękniejszy jak to możliwe. Sporo w tym racji, ale tylko w przypadku, gdy spojrzymy jedynie na obecne budownictwo i jego cechy i nie będziemy patrzyli nieco za siebie, by nie dostrzec, że to co za nami nie zawsze jest gorsze od tego, co nas oczekuje. Obecnie mało kto zastanawia się nad jakością architektury, w której mieszka. Wedle szerokiej opinii ma ona być przede wszystkim funkcjonalna, a jej wygląd ma być oparty na jak najmniej skomplikowanych bryłach. Prowadzi to do sytuacji, że architektura staje się wtórna, nudna i traci całkowicie na naszej uwadze. Mieszkamy w architekturze, korzystamy z niej, ale jednocześnie jesteśmy jakby poza nią, a ona staje się niezauważonym elementem krajobrazu.

Czy tak koniecznie musi być?

Architektura była nieodłącznym elementem człowieka od czasów najdawniejszych. Każda epoka charakteryzowała się swoim odmiennym stylem architektury, który oddawał styl myślenia, ale także i emocje żyjących w danym okresie ludzi. Z architektury każdego okresu zachowali się reprezentanci, którzy stoją do dziś i cieszą oko każdego, kto na nich spojrzy. Czy obecna architektura prostoty i wtórności przetrwa kilka następnych wieków? Szczerze należy w to wątpić, bo pomijając lichą konstrukcję, która nie jest przystosowana do długowieczności należy podkreślić, że żaden projekt obecnych czasów nie wyróżnia się na tyle, by stać się unikatowym, kiedykolwiek.

A teraz wróćmy do meritum sprawy. Czy od własnego mieszkania nie należy wymagać czegoś więcej? Mieszkając chcemy czuć się komfortowo, przytulnie i bezpiecznie. Czy obecne budownictwo tworzone na zasadzie kopiuj/wklej jest w stanie w pełni nam takie poczucie zapewnić? Jeszcze przed stu laty, gdy budowano czynszową kamienicę dbano nie tylko o wygodę przyszłych mieszkańców, ale także o ich wrażenia artystyczne i poczucie dobrego smaku. Mieszkaniec takiej kamienicy budząc się rano w swojej sypialni patrzył na zdobiące sufit sztukaterie, wychodził z niej przez eleganckie, szerokie drzwi wprost do salonu, w którym stąpał po drewnianym, ułożonym we wzory drewnianym parkiecie, by następnie zjeść śniadanie siedząc przy eleganckim, również drewnianym stole pod pięknym żyrandolem i sufitem zdobionym według indywidualnych wzorów. Następnie mieszkaniec takiej kamienicy wychodził przez rzeźbione drzwi frontowe na elegancką klatkę schodową, urozmaiconą zdobionymi niszami, w których często stały przeróżne rzeźby, schodził po marmurowych schodach trzymając się kutej balustrady, a następnie opuszczał budynek przez bajecznie dekorowaną najróżniejszymi rzeźbionymi elementami bramę.Wychodząc na ulicę spoglądał jeszcze na elewację, która z reguły była ukoronowaniem całości kamienicy i reprezentowała często wiele stylów, które były ze sobą doskonale skomponowane. Mieszkaniec takiej kamienicy czuł się z nią związany emocjonalnie, gdyż była jedyna w swoim rodzaju i wracając do niej znużony przebytym dniem mógł poczuć się w niej jak we własnym domu, który zawsze niesie ukojenie. Zapraszając gości mógł szczycić się wyjątkowością swego domu i utożsamiać z nim odbywając dalekie podróże i widząc jak mieszkają inni. Dawniej architektura była częścią człowieka i wpływała jak i mobilizowała jego poczucia estetyczne.
Dziś niestety architektura stała się tylko koniecznością. Wychodząc ze swojego kwadratowego bloku i spoglądając na jego nudną, płaską fasadę czasem warto się zastanowić, czy aż tak wiele obecnie przeszkadza, by móc budować ponownie architekturę, która będzie dla ludzi,  nie tylko po to, by było gdzie zostawić swoje rzeczy.

Dla umocnienia dzisiejszego przekazu krótki przedstawiamy kolejna kamienicę, która mamy nadzieje obroni tezy przedstawione wyżej.
Historia kamienicy stojącej przy ulicy Mokotowskiej 65 sięga aż 1784 roku. W 1819 została ona opisana jako piętrowa z wystawką. Pomiędzy rokiem 1866, a 1868 budynek otrzymał drugie piętro. W 1893 roku kamienica została zakupiona przez Eliasza Elbingera, który w latach 1896- 1897 rozbudował kamienicę o kolejne oficyny. W roku 1904 został ukończony nowy budynek frontowy, który możemy podziwiać do dziś. Kamienicę ozdabia niezwykle bogata, neobarokowa elewacja, która niedawno została odrestaurowana po dewastacji, która została dokonana w 1964 roku. Prawdziwą perełkę zobaczymy jednak wchodząc w bramę, która swym bogactwem zdobień stawia tę kamienicę w warszawskiej, a nawet i polskiej czołówce. Obserwując bogactwo detali sufitowych kierujemy się do pięknie udekorowanych drzwi prowadzących na klatkę schodową. Gdy przekroczymy próg naszym oczom ukazuję się wyłożony kafelkami piec. Podłoga wyłożona jest płytkami o eleganckich wzorach. W bocznej ścianie na każdym piętrze wykuta jest ozdobna nisza w kolorze piaskowym o bogatych zdobieniach. Do mieszkań prowadzą rzeźbione drzwi nad którymi zawieszono ozdobne portale. Można tylko pozazdrościć mieszkańcom wrażeń estetycznych, których doświadczają każdego dnia, gdy wychodzą z domu. Mieszkańcom budownictwa modernistycznego nigdy nie będzie dane zaciekawić się architekturą, w której mieszkają.

Budynek frontowy kamienicy przy Mokotowskiej 65 został w ostatnich latach wyremontowany, więc dziś możemy oglądać go w pełnej krasie. Na remont czeka nadal tylna oficyna, która po dewastacji z lat 60-tych stała się niezwykłym kontrastem dla lśniącego elegancją budynku od strony ulicy. Po środku podwórza granica pomiędzy obiema częściami jest tak wyraźna jak granica pomiędzy cywilizacją, a barbarzyństwem.











wtorek, 4 sierpnia 2015

niedziela, 2 sierpnia 2015

Gdy staniemy na stabilnej ziemi, świat wyda się nieco bardziej stabilny niż z perspektywy kolejki górskiej, a emocje po całodziennej zabawie w lunaparku już nieco opadną możemy korzystając z przyjemnej pogody wybrać się na przechadzkę praskimi ulicami. Wśród dźwięków harmonii wypływających z mijanych bram możemy przyglądać się XIX wiecznym kamienicom, których nie dopadł wojenny bieg losu tak znany domom śródmiejskim. Biorąc na odwagę zapuszczamy się w coraz głębsze zakamarki, gdzie wśród czerwonych cegieł ukrywa się historia pełna barwnych opowieści o praskich zabawach, charakternych mieszkańcach i ulicach pełnych szyku, którego czasem nawet Warszawiak mógł pozazdrościć.

Zawędrowaliśmy na ulicę Ząbkowską, jedną z ulic- symboli Starej Pragi. W dawnych czasach, gdy Warszawa swą wielkością wykraczała niewiele poza obręb dzisiejszej starówki przy Ząbkowskiej stał ratusz miasteczka Skaryszewa, a kawałek dalej w miejscu dzisiejszego Konesera folwark Szmula Zbytkowera. W 1770 roku, gdy Ząbkowska liczyła już sobie 20 domów przecięto ja wałem na wysokości dzisiejszej Markowskiej, który został zlikwidowany w 1889 roku, gdy ulicę włączono do Warszawy. Pod koniec XIX wieku w miejscu folwarku postawiono wytwórnię wódek "Koneser", której budynki (obecnie rewitalizowane) stoją do dziś. W 1868 roku pożar strawił około 30 drewnianych domów w miejscu których zaczęto wznosić murowane kamienice stojące do dziś. W 1919 roku ulicą poprowadzono linię tramwajową w stronę Michałowa (pętla przy Kawęczyńskiej), która została zlikwidowana w roku 1968. 
Ząbkowska od zawsze miała charakter handlowy. Już w XIX wieku osiedliło się przy niej wielu kupców, handlowców i sklepikarzy. W parterach kamienic działało wiele małych sklepików, a ich rozwój miał duży związek z mieszczącym się nieopodal Bazarem Różyckiego, na który od strony Ząbkowskiej prowadziło jedno z wejść. Przy ulicy Ząbkowskiej mieszkał także duży procent ludności żydowskiej. Najciekawszym fragmentem ulicy jest odcinek między Targową, a Brzeską, gdzie zachowało się wiele kamienic przekrojowo od lat 60 XIX wieku do lat 30 XX. Kamienice mają swój unikatowy klimat i wystrojem zewnętrznym różnią się od tych w Śródmieściu. Po roku 2000 ulica przeszła stopniowy remont, który przywrócił jej dawną świetność. Na krótkim odcinku zachowano oryginalny bruk sprowadzony ponad 100 lat temu ze Szwecji oraz fragment torów tramwajowych. Do lat 40 na rogu Targowej pod numerem 1 stał drewniany dworek z podcieniami, zwany dworkiem Korzeniowskich. Jest szansa na przywrócenie Pradze tego budynku, ale wszystko zależy od determinacji władz miasta.

Idąc ulicą Ząbkowską możemy poczuć klimat tego miejsca sprzed stu lat. Z bram kamienic w upalny dzień bije chłód i zapach wilgoci, a drewniane okiennice na parterach przywołują skojarzenia ze starymi sklepikami, które przechodziły z ojca na syna, a w ich tajemniczych wnętrzach można było nabyć wiele ciekawych artykułów targując wcześniej cenę. Przejeżdżające po bruku samochody tworzą hałas zagłuszając słowa, ale warto wtedy sobie wyobrazić, że jeszcze przed stu laty słychać było tu tylko stuk końskich kopyt, nawoływania woźniców, a nieco później zgrzyt tramwajów. 
Chciałoby się wsiąść, a wysiąść- już niekoniecznie.